Ta sesja była wyjątkowa. Czemu? Bo robiłam zdjęcia innej fotografce-Ani, która pracuje w Szwajcarii. Gdy ustalając szczegóły, zobaczyłam, że to osoba z branży- to w pierwszej chwili poczułam stres, a po chwili ogromną przyjemność, i dumę. Czemu taka mieszanka emocji? Bo, z jednej strony, zawsze jakoś trudniej wyświadczać usługę dla osób, które robią to samo, bo najczęściej robią to samo, ale inaczej ;) Wtedy pojawia się niepewność, czy zadowolimy drugą osobę. Ale z drugiej strony, po krótkim namyśle, gdy dochodzi do Ciebie, że skoro ta osoba wybrała Ciebie, to znaczy, że już zaakceptowała, ą może i więcej ;) Twoją pracę. Patrząc z tej strony, to ogromna przyjemność i komplement.
Kiedy już spotkałyśmy się, a właściwie spotkaliśmy, bo Ania była z mężem, to cały stres opadł, bo okazało się, że to przesympatyczni ludzie, Ja to z resztą mam jakieś szczęście do fajnych klientów ;)
Ania i Marek zdecydowali się na sesję w Los Gigantes. Większości osób, które słyszały tę nazwę, koajrzy się ona wyłącznie z klifami. I to prawda-taką nazwę noszą przepiękne, majestatyczne Giganty. Ale nie tylko. To również nazwa miasteczka. Dlatego pokazuję Wam kilka ujęć z tego miejsca.



Na przykładzie tej sesji możecie zobaczyć jak mieć różnorodne ujęcia-wystarczy się kilka razy przebrać :D Ania miała kilka zestawów, i dzięki temu zdjęcia będą wyglądały na kilka sesji, jeśli zechcecie je postawić w kilku ramkach, czy rozmieścić w różnych albumach ;)





Portrety też zawsze się przydają :)





Los Gigantes ma swój mały porcik. W nim też zrobiliśmy kilka ujęć. Łodki to oczywiście bardzo wakacyjny klimat warty uwiecznienia.


A tu coś na wesoło-uwielbiam takie nietypowe zdjęcia. Wykorzystaliśmy graffiti, które mijaliśmy po drodze.

